Ale się działo!
Działo się - szal Abrazo nr 2 trochę zmieniony, bo przecież ja muszę swoje trzy
grosze...
Szal skończony, napięty (na suszarce) na moim (jeszcze bez płytek) nowym
balkonie, gdy zadzwonił dzwonek domofonowy.
Koleżanka wstąpiła...
Po drodze jej było, więc sprawdziła (komórki zapomniała), czy jestem w domu :)
Byłam i coś tam robiłam, pewnie wyszywałam, jak to za dnia robię.
Nie zdążyłam zasłonić wiszącego Abrazo - trudno.
Koleżanka bystrym okiem zauważyła coś ciekawego i spytała, co to jest, a
ja zaskoczona pytaniem (jakoś nie potrafię kłamać rrrr) odpowiedziałam, że to
coś dla Niej..., ale musi poczekać do jutra, by wyschło.
Chciałam ładnie zapakować...
Dlaczego nie byłam zdziwiona, gdy na koniec wizyty, koleżanka stwierdziła:
"nie musisz pakować, wezmę jak jest i dosuszę w domu, bo jutro wyjeżdżam i
wezmę ze sobą..."
Nie bardzo chciałam się zgodzić, ale argument o wyjeździe przekonał mnie.
Pstryknęłam tylko szybką fotkę...
Jeszcze tego samego dnia wieczorem zabrałam się za trzeci szal, tym razem w
mojej wersji.
Skończyłam dwa dni później i razem z pierwszym poddałam obróbce prania i
stabilizowania żelazkiem, bo z anilaną inaczej się nie da.
Oto efekt obu wersji - oryginalnej (popielaty, zrobiony wcześniej) i
osobistej kombinacji (czerwony).
Wersję czerwoną zaczynałam bardzo luźnym nabieraniem oczek - gdzieś w necie jest instrukcja takiego sposobu nabierania.
Mini uwaga - jeśli opanuje się sposób wykonania wersji oryginalnej, to
kombinacje nie są już ani straszne, ani trudne :)))